W sierpniu Biblioteka Publiczno-Szkolna M i G Mikołajki filia w Baranowie w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki proponuję książkę "Cudowny Chłopak" R.J. Palacio
.„Cudowny chłopak” to wzruszająca opowieść o rodzinie, przyjaźni, miłości i tolerancji. O odmienności, która niesie ze sobą ważne wartości. To uniwersalna i ponadczasowa historia, po którą powinny sięgnąć dzieci, młodzież i rodzice. Nie jest ckliwa i banalna, lecz prawdziwa i poruszająca.
Fragment książki :
“Okiem Juliana
Bądź życzliwy, ponieważ każdy napotkany człowiek toczy ciężką walkę.Ian Mac Laren Przedtem Może zresztą sam stworzyłem gwiazdy, słońce i ten dom przeolbrzymi,tylko już sobie nie przypominam.JJorge Luis Borges, Dom AsterionaTłum. Zofia Chądzyńska• • •Strach może wam tyle zrobić, co zły sen.William Golding, Władca much Tłum. Wacław NiepokólczyckiJak zwykleNo dobrze, dobrze.Tak, wiem.Nieładnie zachowałem się wobec Augusta Pullmana!Wielkie rzeczy. Ludzie, świat się nie zawali! Przestańmy robić z tego tragedię, co? Na całym szerokim świecie nie wszyscy są dla siebie mili. Tak już jest. Odpuście sobie! Czas się ruszyć i zająć własnym życiem, nie uważacie?Jezu!Nic nie łapię. Naprawdę. Raz jestem najbardziej popu-larnym chłopakiem wśród piątoklasistów. A za chwilę czuję się jak… sam nie wiem. Nieważne. Jest do bani. Cały ten rok jest do bani! Auggiego Pullmana w ogóle nie należało wpuszczać do szkoły podstawowej Beechera! Powinien za-słaniać swoją wstrętną buźkę jak ten facet z przedstawienia Upiór w operze albo coś w tym rodzaju. Noś maskę, Auggie! Nie pokazuj mi się na oczy. Byłoby dużo lepiej, gdybyś po prostu zniknął.Przynajmniej dla mnie. Wcale nie twierdzę, że on ma fajnie. Na pewno nie jest mu łatwo, gdy codziennie patrzy na siebie w lustrze albo idzie ulicą. Ale to nie mój problem. Ja mam problem z tym, że wszystko się zmieniło, jak on przyszedł do mojej szkoły. Koledzy są inni. Ja jestem inny. I w ogóle jest kompletnie do kitu.Wolałbym, żeby było tak jak w czwartej klasie. Świetna zabawa. Graliśmy na boisku w takie uproszczone rugby i nie przechwalam się, ale koledzy zawsze chcieli, żebym z nimi grał, jasne? Tak tylko mówię. Każdy chciał być ze mną w parze, gdy mieliśmy do wykonania jakiś projekt. I jak powiedziałem coś zabawnego, wszyscy się śmiali.W czasie lunchu zawsze siedziałem ze swoimi ludźmi – i to było to. Nasza paczka. Henry, Miles, Amos, Jack. To było to! Ekstrasprawa. Mieliśmy swoje tajne żarty, różne geściki oznaczające różne rzeczy.Nie wiem, dlaczego to musiało się zmienić. Nie wiem, dlaczego wszyscy ogłupieli.Gdzie tam, dobrze wiem dlaczego: z powodu Auggiego Pullmana. Ledwie się pojawił, a już nic nie działo się jak dawniej. Przedtem było normalnie. A teraz się pochrzaniło. Przez niego.No i przez pana Tushmana. W gruncie rzeczy całą winę ponosi pan Tushman.Rozmowa przez telefonPamiętam, jaka przejęta była moja mama po rozmowie z panem Tushmanem. Tamtego wieczoru przy kolacji roz-wodziła się, jaki to wielki zaszczyt. No bo zadzwonił do nas dyrektor klas średnich z mojej szkoły podstawowej* i zapy-tał, czy mógłbym zaopiekować się jakimś nowym uczniem. O rany! Fantastycznie! Mama zachowywała się tak, jakbym dostał Oscara albo coś w tym rodzaju. Jej zdaniem dowo-dziło to, że w tej szkole potrafią dostrzec „wyjątkowych” uczniów – rewelacyjna sprawa. Mama jeszcze nie poznała pana Tushmana – był dyrektorem szkoły podstawowej śred-niej, a ja chodziłem do niższej – ale piała z zachwytu, jak miło z nią rozmawiał.Mama od dawna jest w szkole szychą. Zasiada w radzie nadzorczej, cokolwiek to znaczy, na pewno coś ważnego. Ciągle zgłasza się na ochotnika do różnych prac. Na przy-* W szkole podstawowej Beechera jest zerówka (do której idą pięciolat-ki) oraz szkoła niższa (klasy I–IV), średnia (klasy V i VI) i wyższa (klasy VII i VIII); każda ma swojego wicedyrektora. Szkoły niższa i średnia mieszczą się w oddzielnych budynkach.kład zawsze była „mamą klasową”, to znaczy zajmowała się sprawami organizacyjnymi w mojej klasie. Rok w rok. Dużo robi dla szkoły.W dniu, gdy miałem pokazać temu nowemu szkołę, mama odwiozła mnie pod budynek. Chciała zaprowa-dzić mnie pod drzwi, ale szybko powiedziałem: „Mamo, to szkoła średnia!”. Od razu zrozumiała i odjechała, zanim jeszcze wszedłem do środka.Charlotte Cody i Jack Will już czekali w holu. Powie-dzieliśmy „cześć”, Jack i ja uścisnęliśmy sobie ręce, tak jak zwykle witamy się w naszej paczce, i pozdrowiliśmy ochro-niarza. Potem we trójkę poszliśmy do gabinetu pana Tush-mana. Pusta szkoła, bez uczniów, robiła dziwne wrażenie!– Zobacz, kolo, moglibyśmy tu jeździć na deskorolce i nikt by o tym nie wiedział! – zawołałem do Jacka, gdy bie-galiśmy i ślizgaliśmy się po posadzce, już niewidoczni dla ochroniarza.– No chyba – odparł Jack.Zauważyłem, że im bliżej było do gabinetu, tym mniej się odzywał. Właściwie wyglądał tak, jakby miał puścić pawia.Prawie na samej górze schodów zatrzymał się i powie-dział:– Nie mam na to ochoty!Stanąłem przy nim. Charlotte już była na podeście.– Chodźcie! – krzyknęła.– Nie rządź się! – odkrzyknąłem.Pokręciła głową i przewróciła oczami. Ubawiony szturchnąłem Jacka łokciem. Uwielbialiśmy droczyć się z Charlotte. Bo taka z niej chodząca dobroć!– Porąbana sprawa – mruknął Jack, pocierając dłonią policzek.– Jaka sprawa? – zapytałem.– Wiesz, kto to jest ten nowy?Nie wiedziałem.– A ty wiesz, prawda? – zwrócił się do Charlotte.Charlotte zeszła kilka stopni.– Chyba tak. – Skrzywiła się, jakby zjadła coś niedo-brego.Jack walnął się trzy razy w głowę.– Byłem kretynem, że się zgodziłem – wycedził przez zęby.– Chwila, kto to taki? – Złapałem Jacka za ramię i od-wróciłem go przodem do siebie.– To ten August. No wiesz, dzieciak z twarzą.Nie miałem pojęcia, o kim on mówi.– Wygłupiasz się? Nie widziałeś chłopaka? Mieszka w tej dzielnicy! Czasem przychodzi na plac zabaw. Musiałeś go widzieć. Jak wszyscy!– On nie mieszka w tej dzielnicy – wtrąciła Charlotte.– Właśnie że tak! – zirytował się Jack.– Mówię, że Julian nie mieszka w tej dzielnicy – odpar-ła, równie zirytowana.– Jakie to ma znaczenie? – zapytałem.– Wszystko jedno! – uciął Jack i zwrócił się do mnie. – Ma znaczenie. Wierz mi, kolo, czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.– Nie bądź wstrętny, Jack – zganiła go Charlotte. – To nieładnie.– Nie jestem wstrętny! – oburzył się Jack. – Tylko mó-wię prawdę.– To jak on właściwie wygląda? – spytałem, tracąc już cierpliwość.Jack stał w miejscu i kręcił głową, bez słowa. Spojrzałem na Charlotte: zmarszczyła brwi.– Sam zobaczysz – powiedziała. – No, chodźmy wreszcie.Poszła na górę i skręciła w korytarz prowadzący do gabi-netu pana Tushmana.– No, chodźmy wreszcie – zwróciłem się do Jacka, ide-alnie naśladując Charlotte. Byłem przekonany, że to go roz-bawi, ale nie rozbawiło. – Rusz się, kolo!Zamachnąłem się, jakbym chciał dać mu w zęby. Dopie-ro wtedy zaśmiał się krótko i w odpowiedzi zamierzył się na mnie w zwolnionym tempie. Zaczęła się przepychanka, gdy jeden drugiego próbował dźgnąć pod żebro.Charlotte wróciła i zawołała ze szczytu schodów:– Chłopaki, idziemy!– Chłopaki, idziemy! – szepnąłem do Jacka i tym razem jakby się roześmiał.Ale pod gabinetem pana Tushmana trzeba było wysilić się na powagę.Weszliśmy do sekretariatu. Pani Garcia kazała nam zacze-kać u siostry Molly, pielęgniarki szkolnej, która miała swój pokoik obok gabinetu pana Tushmana. Staliśmy tam, nie odzywając się słowem. Miałem ochotę nadmuchać latekso-wą rękawiczkę, którą zobaczyłem w pudełku przy kozetce, ale się powstrzymałem, choć na pewno byłoby śmiesznie.
A może film